Na zakończenie roku znani mieszkańcy Lipna wstąpili na deskach Kina Nawojka w przedstawieniu jasełkowym. Spektakl według autorstwa Moniki Głowackiej reżyserowała Anna Sawicka-Borkowicz.
Spektakl opowiadał tradycyjnie o narodzeniu Syna Bożego „wplecionym” w życie mieszkańców Lipna. Oprócz samorządowców w przedstawieniu wzięli udział nauczyciele, przedsiębiorcy, komendant policji oraz dzieci z Miejskiego Centrum Kulturalnego. – W Jasełkach przypadł mi zaszczyt zagrać anioła. Wspaniałe przeżycie wśród wspaniałych ludzi, którym dziękuję za przyjęcie zaproszenia! Było wiele radości i wzruszeń, a dochód z biletów zasili organizację ferii zimowych dla dzieciaków – podsumowała przedstawienie Dorota Łańcucka, Burmistrz Miasta Lipna.
Dochód ze sprzedaży biletów przeznaczony zostanie na organizację ferii dla dzieci pozostających w tym czasie w mieście i korzystających z oferty zajęć MCK.
Wszyscy mamy coś z dziecka!
Lipnowskie Jasełka już za nami. Uff, w sali kino-teatru było gorąco, choć na dworze panowała kalendarzowa zima. Rozgrzewała trema, rozgrzewały oklaski publiczności, a jasełkowych pastuszków rozgrzewało ognisko i woda ognista (wszak nie jest łatwo bez rozgrzewki pilnować owiec i spać pod gołym niebem!). Wszyscy aktorzy-amatorzy włożyli w swoje role dużo serca. Jak diament lśnił talent chłopca, który grał współczesnego mieszkańca Lipna – swojego rówieśnika o imieniu Piotruś. A czyż komuś mogła się nie podobać ekspresja scenicznej pary współczesnych staruszków obchodzących złote gody (dziadków Piotrusia)? Czyż kogoś nie ujął wdzięk nieco stremowanych rodziców chłopca? Zadziwiające okazały się prawdziwe perełki o komicznych uzdolnieniach: policjant, gazda, czy też sługa Heroda rozbawiali publiczność lepiej niż niejeden kabaret. Zachwycała piękna dykcja świętego Antoniego i podnosił na duchu jego przejmujący śpiew. Góraleczka pasąca owce i jej towarzysze grali tak wymownie, jakby naprawdę z gór wywodziły się ich korzenie. Wiarygodnie wyrażone zostały również cechy pozostałych postaci: łagodność Marii, opiekuńczość Józefa, narcyzm Heroda, radość trzech monarchów przybyłych do żłóbka, niebiańskie piękno Anioła, który zwiastował dobrą nowinę...
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na co dzień mieszkańcy Lipna znają tych aktorów z zupełnie innych ról. Czy łatwiej sprawować funkcję burmistrza, radnego, pracownika administracji, lekarza rodzinnego albo księdza? A może jednak przyjemniej jest występować na scenie? Nie zdążyłam ich o to zapytać. Z rozmów za kulisami wiem jednak, że dla niektórych był to sceniczny debiut, bo smak tremy przed występem znają jedynie z przedszkola. W zasadzie występ w przedszkolu niewiele różni się od emocji, które towarzyszą na scenie w dorosłym życiu. Ten sam dreszczyk niepokoju, czy tekst nie ucieknie z pamięci, to samo pragnienie, by wypaść jak najlepiej, zwłaszcza, gdy wśród publiczności widać bliskie sercu twarze: rodziców, dzieci, rodzeństwa. W przypadku znanych osobistości miasta dochodzi jeszcze presja społeczna. Popularność i pełnienie odpowiedzialnych funkcji mobilizuje do jeszcze większego wysiłku. Gdy po zakończonym spektaklu kurtyna opada, opadają również emocje i atmosfera przypomina nieco figle w przedszkolu. Dorośli opowiadają dowcipy, dzieci biegają po scenie i zaglądają przez szparkę w kurtynie, by zerknąć na widownię. Jednemu z aniołków wypadł mleczny ząb, więc wszyscy szukają go wśród żłóbkowego sianka (za utraconego mleczaka można dostać upominek od Wróżki Zębuszki lub pieniążek od rodziców – wiedzą o tym mamy, które czytały dzieciom historię o żółwiku Franklinie).
Gdy w dniu premiery siedziałam na widowni, trzymałam kciuki za każdego z aktorów, za osoby grające na instrumentach, nawet za pana, który operował światłem. Mieszkam w okolicy od niedawna. Pochodzę z małego miasteczka pod Bydgoszczą i doskonale wiem, że w małych miejskich społecznościach pokutuje przekonanie, że bez znajomości niczego nie można osiągnąć. Jeśli to prawda, nie powinnam się tu przenosić, skoro nie znam żywej duszy. A jednak zaryzykowałam i konkurs wygrałam. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszej obsady i z zapartym tchem słuchałam postaci wypowiadających na scenie napisane przeze mnie słowa. Miałam tremę, a jednocześnie cieszyłam się jak dziecko. Potem uścisnęłam dłoń aktorom. Rozbawiłam ich pytaniem o rzeczywisty zawód pana, który tak wiarygodnie zagrał rolę policjanta. Chyba byłam jedyną osobą na sali nie znającą twarzy Komendanta Powiatowej Policji. Nie zapamiętałam niemal żadnego z dwudziestu nowopoznanych nazwisk i nadal nie zdołam rozpoznać znanych lipnowskich osobistości (zwłaszcza, że sceniczne stroje i charakteryzacja utrudniają to zadanie). Przez kiepską pamięć i krótkowzroczność pewnie jeszcze nie raz zdarzy mi się popełnić jakieś faux pas, ale mam nadzieję, że nieświadomie popełniony nietakt zostanie mi wybaczony.
Po spektaklu utalentowany chłopiec, który grał Piotrusia, z rozbrajającą szczerością powiedział mi, że wcale nie marzy o tym, by zostać aktorem lub piosenkarzem, bo wolałby być piłkarzem. Niesamowitą moc ma dziecięca ufność i przekonanie, że życie to ekscytująca przygoda, że możemy być kim tylko zechcemy, a cały świat będzie nam sprzyjał! W ten niezwykły wieczór, gdy patrzyłam na dzieci, przez chwilę miałam wrażenie, że nawet dla mnie nie jest jeszcze za późno. Może zdążę robić to, co mnie uskrzydla? Może moje marzenie o pisaniu nie jest tylko nierealną mrzonką? Trzeba tylko uwierzyć, że nie ma rzeczy niemożliwych! Jak w jasełkowym scenariuszu. Właśnie o tym będę myśleć, gdy za kilka godzin spojrzę w niebo pełne fajerwerków i otworzę wraz z mężem sylwestrowego szampana.
Monika Głowacka